Już od dawna chciałam zwiedzić Twierdzę Wisłoujście, ale albo nie było czasu, albo byłam za późno. Tym razem upewniłam się, że znajdzie się ona w planach wycieczki. Stety-niestety doczłapaliśmy do Twierdzy z Westerplatte pieszo zamiast popłynąć tramwajem wodnym (linia F5 – około 10 minut z przystani na Westerplatte). Twierdza leży nieco na uboczu, skryta za drzewami. Można się do niej dostać po 2 mostach.
Pierwsze, co zauważyliśmy jeszcze przed wejściem do twierdzy to dziwne metalowe niebieskie pierścienie. Nie znaleźliśmy żadnych możliwych zastosowań. Dowiedzieliśmy się później od przewodnika, że to części niemieckiego U-Boota, które były tu produkowane w czasie drugiej wojny!
Sama Twierdza – bajka!
Z zamkami też ma powiązanie, jako że jej najstarsza część, w samym sercu umocnień, to wieża z 1482 roku, postawiona tu dla obrony portu, wykorzystywana też jako latarnia morska. Skąd latarnia morska nie na samym wybrzeżu? Otóż stąd, że Westerplatte kiedyś nie było! Powstało z piachu naniesionego nurtem Wisły. Wieża – surowa, średniowieczna budowla – jest na tyle wysoka, że widać z niej i kawałek morza, i wieże nie tak odległego Gdańska. Widać też doskonale kształt twierdzy – Fort Carre (czyli kwadratowa) – czterobastionowe umocnienia, które w latach 80 XVI wieku zastąpiły drewnianą konstrukcję. W nich – kazamaty i działobitnie, wszystko oparte na drewnianych skrzyniach (tzw. kaszycach), zasypanych gruzem. A dookoła – fosa. Jeszcze bardziej na zewnątrz – Szaniec Wschodni z 5 bastionami ziemnymi, istniejący od 1626 roku. Podobny był kiedyś po drugiej stronie rzeki, ale został rozebrany jeszcze w XIX wieku.
W Twierdzy oprócz tego, że wchodzi się na wieżę, można też zajrzeć do pomieszczeń wzdłuż ziemnych umocnień, w których kiedyś mieszkali żołnierze (w XVII wieku 150 w czasie pokoju i 300 w czasie wojny – oj, musieli mieć ciasno!) Można obejrzeć z zewnątrz (no chyba, że zabrakło nam czasu podczas naszej wizyty!) domy oficerów i (a tu już byliśmy) renesansowy dom komendanta.
Ograniczona przestrzeń, ale świetnie wykorzystana. Zwiedzaliśmy Twierdzę (z przewodnikiem) przez półtorej godziny i… jestem przekonana, że nie zobaczyliśmy wszystkiego!
Specjalne podziękowania należą się pełnemu zapału przewodnikowi, który – widać to! – ma ogromną wiedzę i jest pasjonatem. Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że to spod Twierdzy wyruszały okręty Zygmunta III Wazy na zwycięską bitwę morską pod Oliwą.
Zamek krzyżacki w Gniewie
Zamek w Gniewie z daleka zachwyca – sylwetką, wielkością. Niestety, z bliska przeważa komercja. Wielki parking, płatny i to słono!, hotel, restauracje, bary, kawiarnie, karczmy, kolonie dla dzieci, stoiska na dziedzińcu zamkowym z naleśnikami, zastawą stołową, a nawet kasa muzeum zamkowego. Smutny to widok. Odechciewa się zwiedzania, tym bardziej, że do zobaczenia – jak można przeczytać na stronie internetowej muzeum https://archeologia.pl/oddzialy/muzeum-w-gniewie – są zaledwie 3 sale.
Dobrze, kiedy zamek żyje. Gorzej, kiedy na pierwszy rzut oka widać, że żyje tylko po to, żeby wyciągnąć z turystów jak najwięcej kasy. Szkoda, że nie zostawiliśmy sobie tego zamku na później – może poza sezonem wygląda to lepiej.
Bo też i jest zamek w Gniewie imponujący, z bogatą i zagmatwaną historią. To jak twierdzą specjaliści największy zamek krzyżacki na zachodnim brzegu Wisły. Budowany od 1283 roku, otoczony wysokim czworobocznym murem. Obecnie na każdym rogu mur wieńczy wieżyczka, kiedyś zamiast jednej z nich był stołp (wieża ostatecznej obrony), rozebrany w 1855 roku. W obrębie zamku najpierw powstały południowe i północne skrzydło mieszkalne, w XIV dołączyły do nich skrzydła wschodnie i zachodnie, w tym samym okresie podwyższono mury i wieżyczki, a także otoczono murami obronnymi podzamcze, dodając 2 wieże bramne.
W 1466 na mocy pokoju toruńskiego zamek przeszedł w ręce Polaków, by po niespełna 2 wiekach, w 1626 roku przypaść Szwedom. To tutaj miała miejsce bitwa dwóch Wazów – między Gustawem Adolfem i Zygmuntem III. Przegrali Polacy, przede wszystkim przez przewagę Szwedów w ilości broni palnej – nawet husaria nie dała rady. Ale już rok później Szwedzi zostali zmuszeni do opuszczenia zamku, a jeszcze później w XVII wieku starostą gniewskim był późniejszy król Jan III Sobieski, który wybudował nowy barokowy budynek dla swojej żony Marii Kazimiery (to się nazywa miłość! 😉 ).
Na początku XVIII wieku Wisła zaczęła podmywać wzgórze, na którym stoi zamek. W czasie prac zabezpieczających odkopano wielkie kości – prawdopodobnie dinozaura.
W 1772 roku Prusacy używali zamku do celów wojskowych, potem – jako magazyn zboża, a także (po przebudowie w latach 1856-59) jako najcięższe w Prusach więzienie.
Od 1920 zamek był siedzibą starostwa – już oczywiście polskiego. Potem był wojskowym magazynem broni. A w 1921 – być może z powodu sabotażu szpiega pruskiego – wybuchł w nim pożar, w wyniku którego zniszczone zostały 3 skrzydła i zadaszenie warowni.
W czasie okupacji była tu paramilitarna szkoła, później więzienie przejściowe dla w sumie 1800 rodzin polskich z Tczewa i okolic.
Dopiero w 1968 zamek doczekał się pierwszych prac rewitalizacyjnych, podczas których wywieziono z niego 4 tysiące ton gruzu – były to nienadające się do niczego pokruszone cegły. Od 1995 mieści się tu Oddział Muzeum na Zamku w Gniewie.
Niestety, kilkanaście lat temu zamek przeszedł w prywatne ręce. Rozumiem, że prywatna własność musi przynosić dochód, ale doprawdy można było choć trochę mniej komercyjnie podejść do tego zabytku. Szkoda.